„Ogień jest zaraźliwy! I jeśli my płoniemy, ty płoniesz razem z nami.”
- Suzanne Collins
Róisín zamrugała. Jej oczy z wolna przyzwyczajały się do ciemności panujących w Muzeum Historii i Etnografii. Wystawa zdjęć autorstwa Italiano Vittorio Sella oraz wyłożone dywanem sale były skąpane w jarzeniowym świetle w kolorze uryny. Niechętnie przekroczyła próg kolejnego pomieszczenia, rzucając znużone spojrzenie na fotografie XIX wiecznego artysty. Czuła się jakby trafiła do prywatnej ciemni w surrealistycznych barwach wytapetowanej dziełami absolutnego egocentryka i narcyza, prawdopodobnie wznoszącego toasty wódką i zaczynającego się onanizować na widok odbicia własnej twarzy w dowolnej szklanej powierzchni. Z rozkoszą oddałaby kolejne dziesięć lari gruzińskich, gdyby ktoś przetransportował tonę jego prac do kominka i pozwolił jej na małą zabawę ogniem.
Po korytarzach kręciło się sporo starszych pań w jednakowych koszulkach, kilka rodzin z rozwrzeszczanymi dziećmi oraz grupki facetów z piwnymi brzuchami opiętymi za ciasnymi koszulami. Róisín miała dość lekcji na temat polityki gruzińskiego rządu i jego chorej chęci przygarnięcia jak największej ilości turystów. Nigdy nie lubiła specjalnej dosadności, a tłumy nieokrzesanych podróżników wzmagały w niej uczucie czystej furii. Cała gromada podążała za szczekliwym głosem przewodniczki, która łamanym angielskim streszczała historię miasta. Jej umiejętności językowe przypominały Róisín niepokojącą hybrydę kolokwialnego angielskiego z zapożyczeniami rosyjskimi kojarzoną z Mechaniczną Pomarańczą. Pozostawało jej się cieszyć tym, że pracownica muzeum nie zainspirowała się również białym strojem Alexa i jego zapędami do ultra przemocy. Mimo bezpieczniejszego doboru garderoby, Irlandka miała wrażenie, że z każdym słowem plamy potu na lnianej bluzce Gruzinki niebezpiecznie zwiększały swoją objętość, dążąc do podboju całego stroju. Patrząc na Jamiego spijającego z ust kobiety opowieści o sztuce i rdzennych mieszkańcach miasta, zachodziła w głowę, co robi w tym egzotycznym miejscu. Jamie uważał, że kontakt z jakąkolwiek działalnością artystyczną poprawi jej nastawienie i pomoże myśleć pozytywnie. Prawda jednak była taka, że oglądanie Mestii ukazanej w różnych perspektywach pogłębiało jej rozdrażnienie i niepokój. Czuła, jakby od tego miejsca nie było ucieczki, wszędzie czyhały na nią osiemsetletnie wieże, swoją majestatycznością uświadamiające jej, jak niewiele miała do powiedzenia w tej całej sytuacji.
Marne pocieszenie stanowił fakt, że miała współtowarzyszy niedoli. Od jakiegoś czasu zaczęła zauważać, że Mestię zalała przedziwna fala osobliwości, które skrywały gdzieś na ciele tajemnicę. Grupę jubilerskiej pomyłki zasilał chłopak z pszenicznymi, nieco dłuższymi włosami, pełen energii i młodzieńczego entuzjazmu, który, o zgrozo, był młodszy od Julietty i Josefiny. Róisín, w ramach umilenia sobie egzystowania na obczyźnie, codziennie wypatrywała pozostałej czwórki jego boy bandu, jednak członkowie zespołu dzielnie się ukrywali. Lub został nowym Justinem Timberlakiem. Nierzadko asystowała mu intensywnie czerwona burza włosów, pod którą kryło się nieco zagubione, acz dość bystre spojrzenie należące do dwudziestokilkuletniej dziewczyny. Róisín niemal krzyknęła, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy, bojąc się, że mimo swoich gróźb skierowanych do Josefiny, zajęła ogniem włosy tej niewiele jeszcze winnej kobiety. Bardziej niż zapewnienia Jamiego, że to tylko farba, udobruchał ją fakt, że właściwie każdy posiadacz kamienia był zbyt dziwny by bez szwanku stąpać po ziemskim padole przez dłuższy czas.
Towarzystwo wzajemnej adoracji zasilało także dwóch Peruwiańczyków. Jednego z nich, Luis, Róisín miała okazję poznać. Działał na nią zatrważająco kojąco. Być może dlatego, że był zabójczo przystojny – wysoki, smukły, dobrze zbudowany. Miał intensywnie brązowe oczy, okolone niewiarygodnie grubymi rzęsami, wyrazistą szczękę i potargane ciemne włosy. Bardziej prawdopodobne było jednak, że to jego żywioł, woda, oczarował ją za niego. Niezależnie od powodu, Róisín zdecydowała ukryć wszelkie zainteresowanie. Luis mógł sobie być absolutnie rozbrajający, ale był też ludzką wersją obrazu Moneta – wyglądał dobrze tylko z daleka. Z bliska, jak się już go nieco pozna, odkrywa się, że ten urok nie jest zarezerwowany dla jednej osoby, co zdecydowanie umniejsza jego wartość. Róisín nie lubiła być jedną z wielu.
Cóż, jako dziewczynie od ognia zapewne na nielicznych polach jej to groziło.
Dopiero po kilku dniach zauważyła, że gromada przyjezdnych nie zamykała się na temperamentnych mieszkańcach Ameryki Południowej. Odrobinę poza obszarem ich koczowania kręcił się dojrzalszy mężczyzna, wodząc za całą grupą uważnym spojrzeniem. Pod tym wzrokiem zamieniała się z powrotem w uczennice prywatnej szkoły podstawowej, obciągającą brzeg znoszonej polówki stanowiącej jej mundurek, bez nadziei na rozwiązanie zadania wpatrującej się w pustą tablicę. Zdecydowanie czuła się oceniana.
- Hej – usłyszała za plecami chrapliwy głos.
Obróciła się. Jamie. Oto on: wymiętoszony, niecałe metr osiemdziesiąt zbyt kościstego ciała. Stał kilka centymetrów od niej. Najwyraźniej pula informacji na temat Mestii została wyczerpana.
- Jak się masz? – zapytał, wsuwając spocone dłonie głęboko w kieszenie wyblakłych jeansów.
Jego lśniące kasztanowe włosy zawijały się przy szyi i uszach, okalając twarz stanowiącą jeden wielki pytajnik.
„Zrezygnowana”, brzmiałaby rozsądna odpowiedź. Jedyne czego pragnęła to fluorescencyjny napis WYJŚCIE. Wyjście z muzeum, wyjście z tej popieprzonej sytuacji, wyjście z roli naczelnego dziwadła. Niestety, jedynym wyjściem jakie ofiarowało jej życie stanowiło wyjście z siebie.
- W porządku – odparła ostrożnie, dozując swój udawany entuzjazm. Nie chciała, by Jamie uraczył ją kolejnymi atrakcjami turystycznymi.
Kiwnął bez przekonania głową, po czym wziął ją pod ramię.
- Chodź, przed nami ostatnia wystawa.
No i stało się.
Róisín przybrała z powrotem znudzony wyraz twarzy. Policzki już ją bolały od uśmiechania się.
Jamie pchnął drzwi do kolejnej sali tortur. Jednak zamiast niekończących się wariacji na temat Gruzji, ich oczom ukazała się olbrzymia polana. Róisín fuknęła, zaznaczając swoją odrazę dla wydawania przez rząd pieniędzy na tak prymitywne stymulatory. Dopóki nie zobaczyła wszystkich posiadaczy kryształów i ich kompanów podróży. Dopóki nie poczuła niebotycznej świeżości powietrza, nieskażonego spalinami. Dopóki nie odkryła, że są rzeczy gorsze niż moc władania ogniem. I ona, oczywiście, wpakowała się w sam środek tych rzeczy.
No do jasnej anielki, jak mawiała ma babcia. Nareszcie!
OdpowiedzUsuńZu, ty naprawdę za rzadko piszesz, a jak już napiszesz, to zdecydowanie za krótko. Jejku, jak ja bym chciała operować językiem z taką łatwością jak Ty! Niesamowite, genialne, mistrzowskie! A toć to tylko był opis jakiejś wystawy... Uwierz mi, że ze swoim magicznym językiem ożywisz każdą rzeczywistość, bez znaczenia czy będzie to surrealistyczna Mistya i zupełnie realna Mestia.
We fragmencie z uczennicą miałam zupełnie męskie, ethanowe skojarzenia... Wybacz xD Chyba że tak właśnie miało być, to widzisz jak ja podatna jestem na Twoje słowa, które aż wpychają mi się do wyobraźni.
Bardzo też podobało mi się samo przeniesienie- gładkie, niemal nieodczuwalne, dezorganizujące i wprowadzające zamieszanie. A sama końcówka sprawiła, że aż jęknęłam z niezadowolenia! Czemu koniec?! I ile będziesz kazała nam czekać :( To nie fair.
Częściej, Zu, częściej! Bo co do jakości, to cóż mam ci życzyć, skoro jest tak idealnie, że aż zazdrość wzbiera ;)?
Zu, kochana!
OdpowiedzUsuńNie wiem co jeszcze dodać do słów Lei, bo powiedziała już chyba wszystko... Opisałaś wszystko tak zgrabnie, po pierwsze osobowość Roisin, po drugie wprowadzasz nowe postaci, a jest ich sporo, więc nie jest łatwo to dobrze opisać, a Ci się to udaje!
Mam tylko nadzieję, że nasza Rosiin nie będzie ciągle taka "wybuchowa" i w końcu coś jej się spodoba :P
Przeniesienie do Mestyi tak fajne, że nikt chyba lepiej tego nie zrobił. Gratulacje!
Tośka
MISTYI. Ciągle chodzę za Tośką i to jej poprawiam :D.
OdpowiedzUsuńW każdym razie czytałam notkę wcześniej, ale zastanawiałam się, co napisać. Po pierwsze to Mechaniczna pomarańcza chyba mnie napastuje ostatnimi czasy, bo ciągle o niej słyszę. Po drugie to notka cudowna.
Tak sobie w ogóle czytałam, czytałam i przez chwilę myślałam, że oni wrócili albo jej się śni, ale zapomniałam, że Roisin jeszcze nie jest w Mistyi, ale cieszę się, że w końcu dotarła. Ba, aż mam ochotę unieść wysoko ręce i krzyknąć NARESZCIE!
Powiem teraz coś bardzo, bardzo szczerze: czytam tak sobie Twoją notkę, czytam, zaczynam się rozpędzać, a tu... koniec. Zdecydowanie masz za krótkie notki, a jeszcze tak rzadko się pojawiają ;(.
A propo rzadkości to już zdążyłam zapomnieć o wybuchowej Roisin i Jamiem, który próbuje ją chociaż trochę utemperować. To źle. NIE POZWÓL O WAS ZAPOMINAĆ!
Weny, czasu i o wiele większej ilości (dłuższych!) notek!
Ade
Dlaczego tak krótko? Twoje rozdziały czyta się zawsze tak pięknie, że człowiek nie chce żeby się kończyły, a one zawsze mają tę tendencję do zbyt szybkiego kończenia się. Smuci mnie to.
OdpowiedzUsuńLubię Twoją błyskotliwość (którą może powinnam nazywać błyskotliwością Roisin, ale wolę nazywać ją Twoją) i tę językową precyzję: nie rozwlekasz niczego i zawsze trafiasz w samo sedno, naprawdę wspaniale się czyta i nigdy nie mam wrażenia typu: "wszystko pięknie, ale właściwie to co poeta ma na myśli i po co tyle pierdoli?".
Mam nadzieję, że kolejny rozdział (bardzo) wkrótce.
Czy jeżeli napiszę, że było to genialne, to będzie wystarczające określenie? Zdecydowanie NIE! Brak mi słów, dosłownie! Przemyślenia Roisin wielokrotnie mnie zdumiewały. Potrafisz tak proste tematy wkleić w idealną, w sumie bardzo ciężką do opowiedzenia historię.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie nie jest tylko czczą pisaniną. Czyta się je z ogromną satysfakcją i niejednokrotnie musiałam zamrugać oczami i powiedzieć sobie w myślać "wow", to było czaderskie!
Co do samej bohaterki, ten jej nieco olewczy ton, którym ocenia każdego strasznie mi pasuje. Jestem ciekawa czy nie zmieni się, kiedy zadomowi się w chatce Orena.
Musisz mi wybaczyć ten mało ogarnięty komentarz, ale wciąż jestem pod wpływem szoku, po przeczytaniu Twojej notki.
Pięknie! I chcę więcej, i więcej, i jeszcze więcej!
Pozdrawiam i życzę weny,
F.
Ale nudy, znowu wracamy do punktu wyjścia: muszę ci słodzić. To naprawdę robiło się nudne poprzednim razem. I tym będzie tak samo. Kocham to, jak piszesz, jak kreujesz rzeczywistość, kocham te twoje postacie, w które wkładasz cząstkę duszy, a nie rzadko - ją całą. Duży dislike dla twojego lenistwa i dla twojej wiecznej nieobecności, naprawdę. Poza tym N I E M A M P O J Ę C I A, dlaczego boisz się tego przeniesienia. Nie sądzę, żeby w odbiorze była to wielka różnica, więc spinaj dupsko ;> Co do samej notki: przyjaźń Roisin i Jamie'go to coś, co tygryski lubią najbardziej. Jin i Jang, cudowne dopełnienie, te sprawy. Żadne cliché! Roisin jest przesłodka, (już widzę jak krzywi się na to określenie, naprawdę!), ale tak jest. Jamie to... Jamie ;> Artyści mają niekwestionowaną zdolność do popadania w kofnlikty tragiczne. If you know what i mean ;> Ale wg greków istnieje 9 rodzajów miłości, damy radę:D Ja ich kocham wszystkimi dziewięcioma sposobami :* Buzia, czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńMoże i nie jest to twoja najdłuższa notka, ale ja jestem zwolenniczką krótko - a - często, niż długo - i - rzadko, więc mi to sprzyja.
OdpowiedzUsuńA więc, pierwsze co powiem, to witamy Roisin w Mistyi! W końcu! Teraz to już tylko ognisko i z górki. Notka super, lubię czytać to, co napiszesz. Żałuję czasami tylko tego, że masz tak mało notek i że tak rzadko mogę przeczytać o Roisin.
Powodzenia w dalszym ciągu, Smile :)