16 grudnia 2012

Rozdział I

„To, że na dachu leży śnieg nie znaczy, że w kominku nie płonie ogień.”
- Jonathan Carroll


Maj, 2011 r.
Róisín nigdy w życiu nie było tak niewygodnie. Siedziała z tyłu busa, wciśnięta między wyjątkowo aromatyczną toaletę a nadmiernie przyjazną sąsiadkę, która używała jej ramienia jako poduszki. Babsztyl w tandetnej koszulce z kończyną ślinił się przez sen. Naprzeciwko niej z podkulonymi nogami spał Jamie przykryty obszernym swetrem w bliżej niezidentyfikowane wzorki, który znaleźli miesiąc temu w second-handzie. Róisín z zazdrością przyglądała się jego zamkniętym powiekom, na które opadały niesforne loczki, modląc się o sen i płyn antybakteryjny. I użalając się nad sobą. Choć w autokarze spędziła dopiero dwie godziny, cały ten koszmar zaczął się tak naprawdę rok temu.

Kryształ, który spowodował, że straciła przytomność nie okazał się być nasączony jadem, trucizną czy środkiem usypiającym. Miał dużo gorsze właściwości. Odkąd wrósł na stałe w czułe miejsce za jej prawym uchem, Róisín nie tylko zyskała wątpliwą ozdobę, na którą musiała dokładnie naczesywać włosy, ale także nietypowe i bardzo uciążliwe zdolności. Kiedy zaczynała się denerwować i traciła kontrolę nad swoimi emocjami, poziomem adrenaliny i ciśnienia, podpalała. Nie papierosy, niedokończone scenariusze i inne szpargały, do zniszczenia których zwykła używać zapałek. Podpalała wszystko, co było w zasięgu jej wzroku. Wzrokiem. Nie umiała nad tym zapanować, choć właściwie nigdy nie spróbowała okiełznać w sobie żywiołu. Nawet przyjemnym punktem programu było zajęcie ogniem włosów tej nieznośnej Mirandy, która zawsze zawzięcie krytykowała jej wszystkie prace. Jakby jedno wynaturzenie nie wystarczyło, dziewczyna przestała intensywnie odczuwać temperaturę. Skończyło się drżenie z zimna i romantyczne gesty oddawania bluz i rozcierania jej przemarzniętych dłoni. Zaczęło się codzienne sprawdzanie prognozy wywołane wyskokiem, jakim niewątpliwie było nałożenie koronkowych szortów, gdy słupek rtęci zjechał poniżej 0°C. Wszystkie te anomalie, a także fakt, że zaczęła słyszeć głosy namawiające ją do wyjazdu do Mestii, wprawiały w ruch jej wyobraźnię, która nierzadko podsuwała obrazy jej samej w jakimś twarzowym białym kaftanie. Zapiętej pasami. W rezultacie zrezygnowała jednak z surowego wnętrza bez klamek i zdecydowała się na podróż, zabierając ze sobą swojego najlepszego przyjaciela. Wraz z końcem studiów nadszedł początek podejmowania życiowych decyzji, a w tym Róisín nie była najlepsza. Dziwna przygoda, którą rozpoczęła wykluczała planowanie najbliższej przyszłości, więc po namyśle na nią przystała.

Tak naprawdę Róisín zawsze marzyła by jej życie choć trochę przypominało klimatyczny musical z lat 50 lub 60-tych, gdzie prawdziwe damy w kobiecych ciuszkach stepowały, śpiewały i wykonywały inne skomplikowane akrobacje z doklejonymi rzęsami i fifką między palcami, nie tracąc przy tym za grosz klasy. Albo chociaż American Beauty wraz ze słynną toną płatków róż i wyidealizowanym obrazem jej samej w czyjejś głowie. Oczywiście z drobnymi poprawkami obejmującymi wiek jej potencjalnego amanta. I może bez tych wszystkich śmierci i dramatów. Potrafiła nawet wyobrazić sobie siebie w filmach Tima Burtona z uganiającym się za nią Johnnym Deppem. Byle tylko po pocałunku nożyce zamieniły się w normalne ludzkie ręce, a cały ten upiorny makijaż spłynął z nich ze wzruszenia wywołanego wizją czekającego ich epickiego romansu. Róisín naprawdę nie była wybredna w kwestii doboru scenerii, przystosowałaby się do niemal każdych warunków. Dlaczego więc los postanowił uwięzić ją akurat między hobbitami, Harrym Potterem i Czarodziejkami z Księżyca? Nie miała dużych, owłosionych stóp, zapędów do machania badylem ani nieprawdopodobnie pokaźnych oczu. I w życiu nie założyłaby marynarskiej spódnicy ze sztucznego materiału ledwo zakrywającej pośladki w celu ratowania świata. Róisín nie rozumiała fenomenu fantastyki. Jeśli chodziło o tę część kinematografii uważała, że ludzie potrafią być wystarczająco fantastyczni bez czarów, teleportacji i magicznych diademów. Odkąd kryształ przylgnął do skóry tuż za jej prawem uchem, musiała jednak diametralnie zmodyfikować poglądy.

Jej sąsiadka chrząknęła i głośno westchnęła. Róisín dyskretnie rozpyliła w powietrzu perfumy z tuberozy i oparła nogi o siedzenie Jamiego. Wyjęła z torby zmiętą kartkę A4 zadrukowaną kompletnie nieprzydatnymi informacjami o Mestii. Dowiedziała się z niej, że jest to małe miasto w północnej Gruzji położone w górach Kaukazu, stanowiące ważny obszar kulturalny, a nawet wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Zapewne tamtejsi tubylcy dalej rozpalali ogień krzemieniami. Cóż, na to mogła coś poradzić. Bezwiednie zgniotła papier w kulkę i zacisnęła na nim szczupłe palce. Jakkolwiek klimatyczne i historycznie wartościowe nie byłoby to miejsce, Róisín wciąż nie pojmowała, dlaczego to właśnie tam skierował ją kryształ. Jakby nie mogła dopełnić swego przeznaczenia w rodzimej Irlandii. Na przykład medytując wśród owiec na wypasie. Albo warząc piwo i śpiewając piosenki U2.
Rzuciła zmiętą kartką w Jamiego. Papier odbił się od czoła chłopaka nie prowokując żadnej reakcji i nie wybudzając go z głębokiego snu. Róisín zmarszczyła nos, po czym z rezygnacją oparła głowę o niezbyt czysty zagłówek, uprzednio kładąc na nim chusteczkę. Rozumiała, że kryształ i nowe umiejętności będą wymagały wielu poświęceń, jednak na wszy nie była gotowa.

Cztery dni, trzy przesiadki i 2500 kilometrów później Róisín i Jamie dojechali do Ukrainy. Jamie, mimo nikłego światła latarni, z zaciekawieniem przyglądał się otoczeniu, dostrzegając zróżnicowanie kraju. Z przewodników niemal wylewało się bogactwo architektury i form skalnych, jednak region, w którym przyszło im się zatrzymać wyglądał na zaniedbany i niezorganizowany. Chłopak poprawił na ramieniu torbę podróżną i obwiązał się szczelniej szarym wełnianym szalikiem, kontrolnie odwracając się w stronę Róisín. Dziewczyna lawirowała między pustymi butelkami i innymi odpadkami z wyrazem niekłamanego obrzydzenia na twarzy. Włożyła dłonie w kieszenie granatowej, sporo za dużej bluzy, unikając tym samym dotykania czegokolwiek.
- Czy tutaj nikt nie słyszał o wywożeniu śmieci? – fuknęła, starając się odgarnąć włosy ze spoconego czoła bez użycia rąk. Jamie wzruszył tylko ramionami, z przepraszającym grymasem łapiąc ją za łokieć. Zmęczenie dawało się we znaki obojgu, jednak podczas gdy Jamie nie miał problemów z powściąganiem emocji, Róisín stanowiła prawdziwy wulkan gotowy wybuchnąć w każdej chwili. Albo coś spalić. Jamie za swój święty obowiązek uznawał podtrzymywanie w niej choćby najmniejszych szczątków dobrego nastroju. Nie chciał, by Ukraina zniknęła z mapy, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza.
W końcu udało im się dotrzeć na dworzec kolejowy. Jamie pchnął drzwi dość obskurnej kawiarni przy poczekalni. Ułożył bagaże obok jednego z okrągłych, plastikowych stolików i ciężko opadł na twarde krzesło. Róisín wsunęła się na siedzenie, współczując swoim wąskim jeansom bliskiego kontaktu z niedomytym tworzywem sztucznym. Zaczęli przeglądać menu włożone w przezroczystą foliową okładkę. Po chwili podeszła do nich kobieta mocno po czterdziestce, zdecydowanie zbyt ciasno przewiązana w pasie białym fartuszkiem. Na krótkich ciemnych włosach miała trwałą wyglądającą bardziej na dzieło pioruna niż fryzjera. Rzuciła do nich kilka słów po ukraińsku, z wyraźnym zniecierpliwieniem oczekując odpowiedzi. Róisín pozostawiła sztukę konwersacji w obcym języku Jamiemu, pozwalając sobie na pesymistyczne myśli o ich nieciekawym położeniu. Gdy dziewczyna przeszła do rozważań na temat zalet samolotów, kelnerka oddaliła się. O ile prościej byłoby polecieć do tej całej Mestii prywatnym odrzutowcem. Którego nie miała. I nigdy nie będzie miała. A nawet gdyby jakimś cudem mogła sobie na niego pozwolić, za pewne już pierwszego dnia użytkowania spowodowałaby jego wybuch samym spojrzeniem, na przykład zapalając silnik. Westchnęła ciężko, usilnie starając się zignorować brud pod paznokciami wieńczącymi dłoń, która właśnie stawiała przed nimi talerz frytek. Zamieszała rurką sok brzozowy i utkwiła wzrok w drzwiach. Zastanawiała się, czy gdyby ktoś teraz przekroczył próg, zamieniłaby go w żywą pochodnię. Jak na zawołanie do kawiarni weszły dwie łudząco do siebie podobne blondynki. Były ewidentnie młode, niewątpliwie w USA, a może i w Europie, nie kupiłyby alkoholu. Miały delikatne, niemal identyczne rysy, jednak coś w wyrazach ich twarzy sugerowało olbrzymią różnicę charakterów. Przyglądając się jednej z nich, Irlandka poczuła specyficzne mrowienie w okolicach prawego ucha. Odruchowo dotknęła opuszkiem palca kamienia. Przeniosła wzrok na Jamiego, chcąc poinformować go o nietypowej reakcji jej organizmu, jednak zamiast badawczego spojrzenia inteligentnych ciemnobrązowych oczu, napotkała nieobecny uśmiech skierowany do jednej z dziewczyn. Zirytowana rzuciła w niego frytką. Fantastyczny moment na flirt! Jamie ze stoickim spokojem starł serwetką tłusty ślad z policzka, na powrót poświęcając całą uwagę przyjaciółce. – Jesteś przekonana, że nie potrzebujesz odpoczynku? – zainteresował się, przesuwając po blacie jej szklankę.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma problemy z podejmowaniem decyzji? Po prostu skoncentrujmy się oboje na zadaniu i przestańmy się rozpraszać – odpowiedziała na powtarzającą się tego dnia sugestię z godnością, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Przezornie odsunęła od siebie talerz, świadomie rezygnując z potencjalnych nabojów w postaci frytek. – Przeanalizujmy jeszcze raz plan podróży – zaproponowała, sięgając do swojej płóciennej torby.
- Dzień dobry. Państwo też w podróży? – zatrważająco miły i świergoczący głos przerwał jej poszukiwania. Powoli uniosła głowę i spiorunowała jedną z przyuważonych wcześniej dziewczyn wzrokiem. Bezwolnie zaczęła analizować czy z jej oczu faktycznie mogą polecieć iskry. I zamienić czyjś język w popiół. Otworzyła usta, chcąc zbyć to denerwująco energiczne dziecko, jednak Jamie nie pozwolił jej wyrazić swojej dezaprobaty. Rzucił ich imionami, kompletnie nie licząc się z jej niemym protestem, prowokując dalszą rozmowę. „Julietta i Josefina” – wyłapała imiona ze zbędnych, odrzucająco miłych ogólników i grzeczności.
- A interesujecie się może historią żywiołów? – wśród radosnej paplaniny padło pytanie Julietty. Na czole Róisín pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Kim była ta dziewczyna i dlaczego interesowała się tym tematem? Może była pracownikiem agencji rządowej i chciała wykorzystać ją i jej kryształ do jakichś chorych badań wynaturzeń, prawie jak w filmie Obcy – Ósmy Pasażer Nostromo? O ile oczywiście do tej agencji rekrutowano przedszkolaki. Albo szaloną, fanatyczną fanką Stephena Kinga szukającą prototypu Podpalaczki? Gdyby poznała jej możliwości, pewnie zamknęłaby ją w piwnicy i wykonywała wokół niej szamańskie pląsy.

Mimo miliona scenariuszy kwitnących w głowie Róisín, okazało się, że Josefina jest po prostu posiadaczką kryształu przypisanego do żywiołu wiatru. Ta małolata wzbudziła zainteresowanie Irlandki, która czuła z nią osobliwą więź. Julietta natomiast nie oczarowała jej w żaden sposób, wręcz przeciwnie, nużyła ją, a chwilami doprowadzała na skraj cierpliwości.
- Mamy za chwilę pociąg! – krzyknął nagle Jamie, zrywając się z miejsca. Krzesło odsunęło się z głośnym piskiem, przyprawiając Róisín o dreszcze. Jego stwierdzenie dało jej jednak nadzieję na pozbycie się uciążliwego towarzystwa Julie. Nawet jeśli bliźniaczki stanowiły pakiet nie do rozłączenia i wiązałoby się to również z pożegnaniem Sefi.
- W końcu. I tak czuję się jakbyśmy spędzili w tej dziurze pół życia – zareagowała, nie starając się ukryć zadowolenia obrotem spraw, gdy Jamie schwycił ją za nadgarstek i pociągnął w kierunku wyjścia. Rzuciła nad jego ramieniem pełne wyższości spojrzenie Juliette, którego moc osłabiła jednak refleksja jej przyjaciela skierowana do sióstr: – Co z wami?
- Idziemy z wami! – padła entuzjastyczna odpowiedź, napawając Róisín odrazą i zatrzymując przepływ jej krwi.
Biegnąc do pociągu rzewnie wspominała śliniącą się sąsiadkę z autokaru. Miała tylko nadzieję, że Julie śpi w równie nieatrakcyjny sposób. A gdyby ubrać ją w koszulkę z kończyną, tak naprawdę niewiele różniłaby się od ich poprzedniej towarzyszki podróży…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz