31 stycznia 2013

Rozdział II

„I ogień jest przy­jem­ny, szczególnie w zi­mie - ale w pew­nym oddaleniu.”
- Bolesław Prus

Pociąg z przetartym napisem Gruzja skrzypiał niemiłosiernie, wlokąc się kilometr na godzinę. Wnętrze pojazdu przypominało trochę wózek bezdomnego. Brudny, niemal po dach wypełniony pustymi butelkami, rozdartymi opakowaniami i bliżej niezidentyfikowanymi przedmiotami. Wyglądanie przez okno wymagało zdolności przebijania wzrokiem kurzu. Róisín pociągnęła nosem – w wagonie zalatywało potem – i zakołysała stopą w nieudanej próbie pozbycia się uciążliwego mrowienia w zdrętwiałych nogach. Przybrała obojętny wyraz twarzy, starając się jednocześnie jak najdosadniej ignorować obecność Julie, modląc się o umiejętność rozpływania się w powietrzu. Tradycja palenia czarownic na stosie nie powinna była zaniknąć. W jej głowie pojawiły się sugestywne obrazy przedstawiające przywiązaną do słupa Norweżkę, bezskutecznie próbującą wydostać się z pułapki. Róisín machnęła niedbale dłonią, podpalając stos drewna ustawiony tuż pod stopami skazanej. Rzuciła gawiedzi pełne satysfakcji i wyższości spojrzenie, rozglądając się przy okazji za potencjalnym następcą Julietty. Zebrani uczestnicy egzekucji skierowali swoje brudne, nieokrzesane i nieco zszokowane twarze w kierunku Irlandki, która po chwili musiała znosić upokorzenie bycia przywiązaną do tego samego słupa co jej wróg. Najwidoczniej nie każdy w tym podłym, zatęchłym zaścianku potrafił uwolnić płomienie z czubków palców. Róisín zmarszczyła nos, zniesmaczona własną wizją. Cóż, może jednak dobrze, że zrezygnowano z tak haniebnych i niehumanitarnych praktyk.
Świadomość braku kontroli nad sytuacją nie dawała jej jednak spokoju przez całą drogę. Każde, choćby niewinne słowo wypowiedziane przez Juliette burzyło krew w jej żyłach, doprowadzając temperaturę cieczy niemal do wrzenia i wprowadzając jej organizm w stan nieokiełznanej furii. Róisín nigdy nie należała do mistrzyń powściągania emocji, a odkąd kryształ wrósł w jej ciało, tłumienie uczuć stało się niemal niemożliwe. Przynajmniej zwrot „zianie ogniem” mógł zostać poszerzony o adnotację w słowniku. Ileż prawdy kryje się w stwierdzeniu, że to właśnie kobiety zmieniają bieg historii i ingerują w rozwój nauki!
- Zawołajcie mnie, jak się uspokoicie. – Spokojny, acz wyraźnie smutny ton Josefiny przerwał kolejną kłótnię blondynek. Prostota tych słów dopełniona wyjściem Sefi skutecznie zamknęła obu usta
- Pójdę po nią - zaoferowała się Róisín, na potwierdzenie podnosząc się z brudnego krzesła, które wydało nieprzyjemny dźwięk, bojąc się porzucenia.
- Siedź, już wystarczająco dużo obie zrobiłyście - zgasił jej zapał Jamie, usadzając ją z powrotem na miejscu.
Silne dłonie czynią cuda.
Chłopak wziął ze sobą kurtkę i opuścił przedział, pozostawiając za sobą zgliszcza przyjaznej atmosfery. Róisín uniosła wyżej brodę, grając zupełnie nieporuszoną całym zajściem i odwróciła głowę w stronę drzwi, zdecydowana lekceważyć istnienie Julie. Poważnie? Jej najlepszy przyjaciel zostawił ją z rozkapryszonym dzieciakiem, rozważającym wydłubanie jej oczu swoimi jeszcze nie w pełni rozwiniętymi pazurami? Jakże zmyślne, tylko mężczyzn stać na taki heroiczny akt.
- Twoja siostra jest zawsze taka wrażliwa? – wydusiła Irlandka, chowając dumę do kieszeni przepastnego swetra. Chyba właśnie pojęła w jakich okolicznościach powstało powiedzenie, że mądry głupszemu ustępuje. Zawsze miło myśleć o sobie jako o jednostce inteligentnej, nawet jeśli pozbawiasz się wszelkiej godności. W jej głowie rozbrzmiała melodia I dreamed a dream. Może stoczyła się na dno, ale przynajmniej zachowała włosy.
- Nadwrażliwa. – Usłyszała odpowiedź po pełnych oczekiwania minutach, podczas których jej policzki zdołały przybrać barwę dojrzałych wiśni. - Czasami mam wrażenie, że by zginęła, jakby wyszła sama z domu.
Cudownie. Julie zapewne należała do osób, które chuchają na członków swojej rodziny, nosząc nad nimi wszystko-szczelny klosz. Miała do czynienia z dwiema niezrównoważonymi mieszkankami kraju, gdzie przez cały rok pada śnieg, a po ulicach biegają białe niedźwiedzie. Przedszkolakami, między którymi wykwitła więź niczym między braćmi Winchester, osobliwa, niepojęta i totalnie… gejowska. Pozostawała nadzieja, że w normalnym świecie siostry przynajmniej nie będą w stanie zapewnić sobie nawzajem zmartwychwstania i, gdy w końcu zdecyduje się obrócić Julie w proch, zostanie w takim stanie na zawsze. Chociaż w realiach pełnych zaczarowanych kamieni i super bohaterów niczego nie można być pewnym.
- Świetnie, mam wrażenie, że spotkam drużynę marzeń, od razu czuję się bezpieczniej – wyraziła swoje obawy z przekąsem. Przez chwilę poczuła się jak charakter z Wrednych Dziewczyn. Z obawą spojrzała na swoje nogi, oczekując różowej spódniczki przeznaczonej na czwartki. Całe szczęście jej skóra wciąż chowała się za materiałem jeansów. Róisín naprawdę nie chciała być taką suką. Cóż, przeważnie nie chciała. W rzeczywistości zrobiłaby wszystko, żeby nie pokazać strachu, a strach przed nieznanym zyskał ostatnio miano tytułu małego dokumentu o życiu panny Hayes. Gdyby nie to pieprzone wybrzuszenie za jej uchem niewątpliwie biegałaby w zwiewnej sukience po polach i grała na flecie, raz na jakiś czas łapiąc za kamerę by sfilmować fascynujące życie owiec na wypasie. Tak ciężko było jej pojąć dlaczego ogień wybrał ją sobie za właścicielkę i treserkę. Dlaczego nie zdecydował się na taką Julie?
- Czujesz się gorsza? - spytała bezpośrednio, nie zastanawiając się nad swoimi słowami.
- Nie mam powodu, by czuć się gorsza - odpowiedziała jej towarzyszka, reagując na pytanie z niekłamanym wstrętem. Róisín zamrugała zdezorientowana. Nawet nie pomyślała jak może zabrzmieć jej mini sonda. Nie żeby interesowały ją odczucia Julietty… - A ty czujesz się lepsza? – bliźniaczka odparła atak, ewidentnie oczekując odpowiedzi twierdzącej.
Róisín zmarszczyła brwi, zaskoczona tokiem myślowym dziewczyny. Jej konsternacja odmalowała się na twarzy, nadając jej wyraz czystego zdziwienia. - Nie, czuję się gorsza, czuję się jak wybryk natury i czasem mam ochotę spalić samą siebie - wyznała bez ogródek. Przysunęła do siebie bluzę Jamiego i zaczęła dotykać kieszeni, w końcu wyjęła paczkę papierosów, których zapach tak dobrze kojarzyła z loków i ubrań przyjaciela. Chociaż nigdy nie podzielała jego nałogu, nagle nabrała ochoty zaciągnięcia się używką. I zajęcia czymś rąk. Papieros odpalił się, gdy tylko dotknął jej ust. Zakrztusiła się, po czym szybko wzięła następnego bucha, zastanawiając się już nad zupełnie innym tematem. Jej myśli zawsze stanowiły przedziwny kalejdoskop, wirowały niczym koła w tych głupawych teleturniejach, zatrzymując się na coraz dziwniejszych kategoriach.
- Chyba nie palisz – zareagowała Julie, nieco wytrącona z obranego toru. - Zdajesz sobie sprawę z faktu, że wielu zabiłoby za twoją moc?
Róisín uśmiechnęła się sama do siebie, strzepując popiół na podłogę przedziału. - Nie palę - przyznała, oglądając papieros z każdej strony. - Może właśnie o to chodzi - zaczęła po chwili ciszy - może ci potrafiący zabić za moc nigdy jej nie doświadczą - skończyła swoją myśl, przenosząc wzrok na dziewczynę i przechylając lekko głowę. Przyglądała jej się badawczo, uważnie studiując skurcze jej mięśni. Chciała, żeby jej konkluzja miała coś wspólnego z rzeczywistością, męczyły ją już łamigłówki, potrzebowała odpowiedzi.
- Możesz mieć rację. Myślę też, że jednak byle kto tego nie otrzyma. Że jest jeszcze jakiś warunek – dodała Julie, obalając mur jej złudnych nadziei na rozstrzygnięcie.
- W każdym razie na pewno nie jest nim samokontrola - podsumowała Róisín, kończąc rozmowę. Zgniotła papierosa butem i przeciągnęła się, wyciągając przed siebie nogi. - Żałuję, ze mój żywioł nie uwzględnia teleportacji - rzuciła, rozpierając się na siedzeniu.
- Lepsze to niż nic – wyraziła swoją opinię Norweżka, spoglądając na nią całkiem przyjaźnie.


Róisín wysiadła z autobusu i zaciągnęła się głęboko górskim powietrzem. Wow!
Minie trochę czasu, zanim przyzwyczai się do gruzińskiej rzeczywistości.
Dostrzegła bordowy, dyskretny szyld informujący przybyszów, że znaleźni się w Mestii. Zwisał z drzewa obok maleńkiego, parterowego budynku z cegły. Byli na miejscu. Teren otoczony był gęstymi, wiecznie zielonymi krzewami. Po prawej szeroka brukowana ścieżka wspinała się po wzgórzu. Dziewięć wież wznosiło się majestatycznie nad całym zabudowaniem. Wszystko dosłownie pachniało przeznaczeniem. Zapach intensywny niczym aromat głębokiego lasu – Róisín wybrała się w takie miejsce kilka razy, zanim zrozumiała, że nie warto towarzyszyć dziwacznym anarchistycznym Irlandczykom w górskich wycieczkach. To nie był materiał na pracę dyplomową.
Jamie upajał się widokiem, podczas gdy dziewczyna skoncentrowała się na podeszwach swoich butów zapadających się lekko w wilgotnej, sprężystej ziemi. Jamiemu trawa wydawała się tu zieleńsza, drzewa wyższe, a niebo bardziej błękitne i czyste niż gdziekolwiek indziej. Róisín natomiast czuła się, jakby wylądowała przed bramami Mordoru, była niemal gotowa do zdjęcia pierścionka i wrzucenia go do wulkanu, by przypieczętować swój los. Instynktownie omiotła wzrokiem wieże, spodziewając się ujrzeć oko Saurona.
Zdecydowanie znaleźli się na miejscu.

7 komentarzy:

  1. Ha. Bardzo Ci dziękuję za tę chwilę odsapnięcia od konieczności przetrząsania stosów notatek! Uśmiałam się, chociaż nie wiem czy to było Twoim zamiarem, niemniej jednak z wielkim uśmiechem na ustach obserwowałam ten końcowy odcinek podróży naszej blond ferajny :)
    Bardzo się cieszę, że nareszcie jesteście na miejscu! Tzn że Roisin jest, bo J&S już dawno dojechały. Nadal podziwiam Twoje nawiązania do kultury! Od razu widać, że to lubisz, że się na tym znasz. Co nie zmienia faktu, że tak szeroki horyzont powinien być zabroniony by nie budzić zbyt gwałtownych odruchów uderzania dłonią w czoło z wielkim O na ustach.
    Jeśli mogę mieć tylko jedno zastrzeżenia, a raczej wniosko-podanie, które składam na Twoje ręce: CZĘŚCIEJ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już zdążyłam zapomnieć o tym dialogu, prawdę mówiąc... ^^'. Roisin jest genialna :). Uśmiałam się dużo przy czytaniu tej notki :)! Szkoda, że to dopiero Mestia :(. Mam nadzieję, że następne notki będą częstsze, ale też dłuższe :)!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Skończył mi się rozdział i od razu zaczęłam żałować, że jest taki króciuteńki! Niesamowicie uwielbiam Twój styl: leciutki i cudowny, i uwielbiam zadziorność Roisin i to, że cała narracja ma ten ognisty posmak. Jest tak super, że nie wiem czy mogłoby być bardziej super.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział ukaże się dużo szybciej. DUŻO szybciej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie Mestia ;d Już się nie mogę doczekać, aż wszyscy tam dotrzemy. Szkoda, że tak krótko :( Tak dawno nie pisałaś, że zapomniałam jaka Roisin jest fajna. Mam nadzieję, że teraz notki będą częściej, bo chcę czytać!!
    tośka

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie że Roisin i Julie zaczęły się dogadywać ;) Zwrot akcji, zawsze spoko :D Notkę bardzo fajnie się czytało. Pomijając że moje oczy przeżywają piekło patrząc na tło, ale to szczególik :D Życzę dużo pomysłów i chęci do pisania :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem Ci, że bardzo mi się podobało. Kiedy czytałam dialogi Roisin na innych blogach, wydawała mi się całkiem inna. Opisałaś ją tak dokładnie, jakby była twoją najlepszą przyjaciółką. W zdania wyrażające jej myśli wplotłaś tyle informacji, że ciężko mi jak na razie ogarnąć to wszystko. Ale było pięknie. Roisin wydaje się silną dziewczyną, więc na pewno da sobie radę z tym wszystkim
    Pozdrawiam i życzę weny!
    F.

    OdpowiedzUsuń
  7. Yhhh, i jak zwykle ten cholerny komentarz się nie dodał. Grr.
    Bardzo mi się podobało :)
    Widać, że ten dialog miedzę Rosin a bliźniaczkami jest bardzo dopracowany i jest na prawdę fajny, podoba mi się. Szczerze mówiąc, tak jak powiedziała wcześniej Fantasy, rzeczywiście Rosin sprawia wrażenie ciut innej niż w twoich notkach :)
    Z każdym postem coraz bardziej się do niej przekonuję.
    Weny ;D

    OdpowiedzUsuń