„W wojnie domowej linia ognia jest niewidoczna - przechodzi przez serca.”
- Antoine de Saint-Exupéry
Środa, 04:03
Środa, 04:03
Jamie wsunął dłonie w swoje nieco
spocone loki, by bezwiednie przeczesać je palcami. Po chwili, powolnym ruchem,
zsunął opuszki palców w kierunku przekrwionych oczu. Nagle poczuł się okropnie zmęczony. Potarł powieki, starając
się wykrzesać z siebie chociaż odrobinę siły i energii. Najwidoczniej pokłady
wigoru nie kryły się w gałkach ocznych, gdyż czynność nie przyniosła
oczekiwanego rezultatu. Wiele by oddał za zwykłego papierosa lub kawę po irlandzku, jednak jego
Marlboro zniknęły w zastraszającym tempie, kawę natomiast zaczną serwować
dopiero w XVI wieku. Z rezygnacją opuścił ręce, wznawiając swoją marszrutę.
Jego szlak wędrówkowy stanowił średnicę koła o długości około sześciu metrów
ulokowaną tuż przed wejściem do jego pokoju. Już od piętnastu minut sprawdzał
wytrzymałość klepiska, chodząc w kółko z drobnymi przerwami na dobijanie się do
drzwi.
- Róisín, otwórz te przeklęte drzwi!
– wydał z siebie coś na kształt krzyku zmieszanego z jękiem, uderzając otwartą
dłonią w drewniane deski oddzielające go od pomieszczenia. Przyjrzał się
konstrukcji z uwagą, kontemplując ułożenie słoi i zbutwiałych fragmentów. Uniósł
nogę okrytą prostymi spodniami z szarego lnu, kierując stopę na sam środek
drzwi. Długa tunika z czarnej wełny powędrowała w górę, pozwalając mu na
większą swobodę ruchów.
- Róisín! – spróbował raz jeszcze. Pod
wpływem braku odzewu jego ciało napięło się, a rysy zdominowało zacięcie. Całą
siłę zmagazynowaną dzięki złości skumulował w dolnej kończynie i uderzył w spróchniałe bale.
Dzień wcześniej, 13:24
Róisín leżała nieruchomo na boleśnie
niewygodnym łóżku, uparcie wpatrując się w brudny sufit. Ręce ułożyła wzdłuż
ciała, blade usta zacisnęła w wąską linię, nieświadomie eksponując delikatne
zagłębienia w policzkach. Gdyby nie napięcie na jej twarzy i nerwowe zaciskanie
pięści, równie dobrze można by uznać, że jest martwa.
Prawdę mówiąc właśnie tak się czuła.
Niezdolna do jakichkolwiek funkcji życiowych, otumaniona nieznaną
rzeczywistością, pełna wyrzutów, których nie miała komu wyartykułować. Początki
w Mistyi stanowiły dla niej absolutną wegetację, przerywaną niekontrolowanymi
napadami paniki i furii, które, w znacznej mierze, odbijały się na Jamiem. Róisín
daleko było do załamania, z pasją nienawidziła użalania się nad sobą i
udręczania, jednak chwilowo musiała uznać się za niedysponowaną. Starała się
jak najrzadziej opuszczać swój pokój, by uniknąć obcowania z innymi
posiadaczami kryształów i, tym samym, nie afiszować się ze swoją
nieporadnością. W tym momencie zdecydowanie nie uosabiała perfekcji.
- Zamierzam złożyć ci propozycję nie
do odrzucenia* – oznajmił Jamie, stając nad jej łóżkiem, przybierając
zachęcający ton głosu, jakim mówi się do niesfornego dziecka niszczącego
kolejne obicie kanapy swoimi zabłoconymi butami, na które przestały działać uwagi rodziców.
Kiedy byli jeszcze na pierwszym roku
studiów, uwielbiali mówić do siebie cytatami z filmów. Potrafili oprzeć na nich
całą rozmowę, z niekłamanym zadowoleniem obserwując błysk w oku swojego
współrozmówcy, niechybnie świadczący o rozpoznaniu źródła frazy. Była to jedna
z tych małych rzeczy, którymi zauroczył ją Jamie, zjednując ją sobie
nieodwołalnie.
Róisín doskonale pamiętała, jak stała przed budynkiem uczelni,
opierając się o ceglany słup o nadkruszonych krawędziach, rozglądając się po
ludziach i dostrzegając swoistą egzaltację i próżność w ich twarzach. Robiła
dobrą minę do złej gry i modliła się do reżysera jej życia, by wpisał w
scenariusz postać, którą będzie mogła pokochać. Wtedy zauważyła, jak w jej
kierunku zmierza chłopak, mniej więcej w jej wieku. Mrużył swoje ciemnobrązowe
oczy w ostrych promieniach październikowego słońca. Nie przepadał za słońcem. Wyglądał
jakby większość wolnego czasu spędzał w piwnicy, tworząc te nonszalancko
ambitne filmy, które ludzie oglądają wyłącznie dla intrygujących ujęć, bo i tak
nie mają szansy wpaść na prawidłową interpretację któregokolwiek symbolu. Był
blady, odrobinę zarośnięty i chudy jak gwiazdy rocka. Ciemne loki opadały mu na
twarz, zaglądając za szkła okularów w grubych oprawkach i zmuszając go do
częstego mrugania. W kieszeni jego przetartych ciemnogranatowych jeansów
odznaczał się kształt niewielkiego notatnika.
- Cześć, piękna** – powiedział po
prostu, niezdarnie imitując głos Barbry Streisand.
- Do mnie mówisz?*** – odpowiedziała,
nawet nie starając się brzmieć jak Robert De Niro. Przechyliła lekko głowę,
badając jego reakcję. Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi, a ona odwzajemniła
uśmiech. Ten grymas znaczył wiele więcej niż serdeczność. Był zapowiedzią
przyjaźni, zrozumienia i wielu lat wspólnej pracy. I Róisín w jednej chwili pojęła,
że tym razem reżyser pozwolił ingerować aktorom w scenariusz.
W tej chwili jednak potrzebowała
czegoś więcej. Zamiast podjąć jego grę, obróciła się minimalnie w jego stronę i
rzuciła mu pytające spojrzenie.
- Najwyższa pora zacząć pracować –
stwierdził, wyjawiając swoje intencje. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym
na powrót skupił wzrok na przyjaciółce – To, - objął gestem dłoni ich cztery
ściany, – nie są wymarzone warunki, ale możemy je trochę poprawić, jeśli
będziemy w stanie coś zarobić – wyjaśnił swoje pobudki, uparcie wierząc, że ją
również zmotywują.
Nie widząc żadnej reakcji, podjął
wątek.
- Zacząłem szkicować przypadkowe
rzeczy i osoby. Ludzi to interesuje, są skłonni zapłacić – obwieścił, wsuwając
kciuki za materiał spodni. Nie ukrywał, że poza podstawowymi sprzętami,
brakowało mu również kieszeni.
- Jamie, nie będę malować
kiczowatych pejzaży dla bandy średniowiecznych pomyleńców, którzy nie mają
zielonego pojęcia o sztuce. Nie mam zamiaru być częścią tego świata. Nie będę
ich ratować i nie będę dla nich pracować – oświadczyła, odrobinę przeciągając
samogłoski, by wiadomość dotarła do niego w całej swej istocie. – Chcę wrócić do
domu. Może gdy ten szaleniec zauważy, że nie pomagam w jego misji ocalenia
ograniczonych parobków, załatwi mi bilet w jedną stronę i będę mogła się
porządnie umyć – wyjaśniła, siadając na łóżku, gotowa walczyć o swoje.
- Wydaje mi się, że twoja taktyka
nie działa, siedzisz tu ponad tydzień, więc przejdźmy do planu B – odparł,
podnosząc niemal niezauważalnie głos. Był zmęczony. Zmęczony życiem w tym
dziwnym miejscu i czasach, zmęczony swoją bezradnością w obliczu nastroju Róisín,
zmęczony brakiem umiejętności, by pomóc sobie, a co dopiero dziewczynie.
- Nie ma planu B – warknęła,
zrywając się z łóżka. – Nie dam mu tego, czego chce – wykrzyknęła z pasją. Oczy
przysłoniła jej cienka warstwa gniewu, mącąc obraz, ale również ingerując w
umysł. Czuła, jak jej ciało rozpala ogień. – Nie prosiłam się o ten pieprzony
kryształ! – przypomniała, wyrzucając ręce w górę.
- A czy ja prosiłem się o tę podróż?
– odgryzł się, nim zdążył ugryźć się w język. Miał świadomość, że to jeden z
napadów Róisín, że dziewczyna nie umie nad sobą zapanować, a żywioł niemal
rozsadza ją od środka. Wiedział, że to jej jedyny sposób na
odreagowanie tej całej sytuacji, zatuszowanie słabości. Najbardziej dotkliwie jednak zdawał sobie sprawę z tego, że przesadził.
Brwi Róisín powędrowały
niebezpiecznie w górę. Chciała się rozpłakać, przytulić go, powstrzymać. Jej
jedyna ostoja powoli się odsuwała, a jej grunt uciekał spod stóp. Złość i
rozżalenie okazały się jednak silniejsze i gdy Jamie położył dłoń na jej
ramieniu, chcąc załagodzić swoje słowa, zatriumfowały, rozgrzewając jej skórę. Temperatura
jej ciała podniosła się do tego stopnia, że chłopak z okrzykiem bólu cofnął
rękę. Przyjrzał się oparzonej skórze, odwrócił się i wyszedł bez słowa.
Houston, mamy problem.****
Amadeus stąpał ociężale po pokrytej sianem posadzce stajni. Wysuszona trawa przylepiała się do jego bosych stóp, gdy chodził od konia do konia, ściągając uprzęże. Przygotowywał się do czyszczenia części wozu i zaprzęgu. Niebieski, wyblakły od słońca bawełniany dublet przylgnął mu do ciała spoconego od pracy przy zwierzętach. Rękawy miał zrolowane do łokcia, kołnierz odpruty, przez co część jego klatki piersiowej wystawała spod materiału, wilgotne, niezwykle jasne włosy mimo odgarniania uparcie opadały na czoło. Zrobił krok w przód, napotykając spojrzenie obcego mężczyzny, po czym przystanął, jakby sobie coś przypomniał. Nie zareagował na zmieszaną minę przybysza. Uniósł z ziemi wiadro z wodą i ruszył w stronę koni.
Amadeus nie należał do osób serdecznych, rozmownych czy otwartych, nie dbał też o to, jak ludzie czują się w jego towarzystwie, w związku z czym nie czuł się w obowiązku przemówić jako pierwszy. Ponadto otoczenie nie bardzo go interesowało, obca mu więc była czysta ludzka ciekawość. Miał dwadzieścia osiem lat i kompletny niedobór ambicji życiowych. Został sierotą w wieku ośmiu lat, w wyniku jednego z pożarów, które trawiły okoliczne chaty, jakby to były pudełka od zapałek, osaczając dorosłych i dzieci ukrywających się przed ogniem w ciemnych szafach ściennych. Przygarnęli go państwo Garrett, byli pracodawcy jego ojca, z zamiarem przysposobienia go do zawodu. Nie narodziła się między nimi nawet najmniejsza nić porozumienia czy przywiązania. Po biologicznym ojcu Amadeus odziedziczył pracę stangreta i stajennego, mocne rysy twarzy oraz intensywnie granatowe oczy, po nowym opiekunie jedynie nazwisko.
Jamie pospiesznie wyciągnął pożółkły pergamin ze swojej torby, po czym gwałtownymi, urywanymi ruchami zaczął nakreślać sylwetkę blondyna. Mężczyzna, którego wizerunek powoli zapełniał stronę, nie był ani przystojny, ani brzydki. W istocie trudno by było chodzić po Mistyi i nie dostrzegać jego podobizn co kilka kroków, chociaż z racji przebywania na powietrzu stał się bardziej ogorzały niż większość mieszczan. Była w nim jednakże jakaś atletyczna gibkość, mimo wyraźnego, wrodzonego wstrętu do wysiłku. Nos miał lekko złamany, co nadawało jego twarzy, która ze swym rumieńcem włościanina nie była pozbawiona pewnej wyrazistości, wyraz dobitnej męskości. Jamie ukończył gorączkowy zarys mężczyzny i z niezrozumiałą ekscytacją zaczął jeszcze uważniej przyglądać się pierwowzorowi swojego dziełka. Na twarzy jego nowej muzy odbijało się mnóstwo sprzeczności, co w połączeniu z chłodną rezerwą przebijającą się przez jego wyważone ruchy zmuszało do dłuższej kontemplacji jego osoby.
- Jesteś piękny - stwierdził spontanicznie Jamie, ściskając dwoma palcami róg pergaminu.
Amadeus odwrócił się i uśmiechnął się krzywo, unosząc tylko jeden kącik ust.
Jamie zachęcony jakąkolwiek reakcją obcego wszedł na miękkie podłoże. Powietrze wokół niego było ciężkie i nagrzane, przesycone zapachem siana. Słyszał, jak konie poruszają się niecierpliwie i pierwszy raz odkąd był w Mestyi poczuł się spokojny.
- Co to? - zapytał Amadeus, wskazując palcem na pergamin. Jamie dopiero teraz poczuł wagę zwoju i strukturę materiału pod opuszkami. Nie wiedział, jakim językiem powinien operować wśród ludności Mestyi, jednak słysząc proste słowa mężczyzny, zrezygnował z transformowania słów, które znał. Odwrócił szkic w stronę jego pierwowzoru, nie spuszczając z oczu jego twarzy.
- Jesteś rzemieślnikiem - bardziej stwierdził niż zapytał Amadeus, nie komentując w żaden sposób jego pracy. Jamie miał nieodparte wrażenie, że nie ocenił jej nawet w myślach. Kiwnął głową, by przypieczętować swoją nową etykietę. Garrett również kiwnął głową, jakby wiedział już o nim wszystko. Gestem zachęcił go do wejścia głębiej.
Środa, 04:07
Jamie spędził z nowo poznanym mężczyzną kilka godzin, wciąż jednak nie potrafił go określić czy dopasować do jakiejkolwiek ramy. Wychodził ze stajni pobudzony dzięki wywarowi z cykorii podróżnika, który okazał się niezłym substytutem kawy, nową fajką bez znajomego napisu Marlboro, sporą ilością szkiców Amadeusa i nieuzasadnioną fascynacją swoją nową muzą. Jednak powrót do Róisín, którą zostawił tak bezradną i rozżaloną przywrócił uczucie zmęczenia i rezygnacji. Stał teraz nieco zagubiony ze swoimi zdobyczami, zaglądając do pokoju przez niewielki otwór, za którego powstanie odpowiadała jego noga. Pomieszczenie okazało się puste. Z wysiłkiem dostał się do środka i położył się na swoim łóżku. Róisín wróciła późno, słyszał, jak ostrożnie stawiała kroki, by go nie obudzić. Szła wyprostowana, bardziej pewna siebie, zdeterminowana, z konkretnym planem w głowie. Nie potrafił jednak rozszyfrować skąd ta nagła zmiana i jaki cel mogła sobie obrać. Nie drgnął, dopóki skrzypienie desek nie ustało i dziewczyna nie ułożyła się na swoim posłaniu. Cieszył się, że nie czeka go kolejna konfrontacja i że nie dane mu było zobaczyć jej minę, gdy dostrzegła dziurę. Zamknął oczy i w końcu zasnął, z pytaniem cisnącym się na usta.
Czy faktycznie miłość znaczy, że nigdy nie musisz mówić „przepraszam”?*****
*Ojciec chrzestny
**Zabawna dziewczyna
***Taksówkarz
****Apollo 13
*****Love Story
Jamie zachęcony jakąkolwiek reakcją obcego wszedł na miękkie podłoże. Powietrze wokół niego było ciężkie i nagrzane, przesycone zapachem siana. Słyszał, jak konie poruszają się niecierpliwie i pierwszy raz odkąd był w Mestyi poczuł się spokojny.
- Co to? - zapytał Amadeus, wskazując palcem na pergamin. Jamie dopiero teraz poczuł wagę zwoju i strukturę materiału pod opuszkami. Nie wiedział, jakim językiem powinien operować wśród ludności Mestyi, jednak słysząc proste słowa mężczyzny, zrezygnował z transformowania słów, które znał. Odwrócił szkic w stronę jego pierwowzoru, nie spuszczając z oczu jego twarzy.
- Jesteś rzemieślnikiem - bardziej stwierdził niż zapytał Amadeus, nie komentując w żaden sposób jego pracy. Jamie miał nieodparte wrażenie, że nie ocenił jej nawet w myślach. Kiwnął głową, by przypieczętować swoją nową etykietę. Garrett również kiwnął głową, jakby wiedział już o nim wszystko. Gestem zachęcił go do wejścia głębiej.
Środa, 04:07
Jamie spędził z nowo poznanym mężczyzną kilka godzin, wciąż jednak nie potrafił go określić czy dopasować do jakiejkolwiek ramy. Wychodził ze stajni pobudzony dzięki wywarowi z cykorii podróżnika, który okazał się niezłym substytutem kawy, nową fajką bez znajomego napisu Marlboro, sporą ilością szkiców Amadeusa i nieuzasadnioną fascynacją swoją nową muzą. Jednak powrót do Róisín, którą zostawił tak bezradną i rozżaloną przywrócił uczucie zmęczenia i rezygnacji. Stał teraz nieco zagubiony ze swoimi zdobyczami, zaglądając do pokoju przez niewielki otwór, za którego powstanie odpowiadała jego noga. Pomieszczenie okazało się puste. Z wysiłkiem dostał się do środka i położył się na swoim łóżku. Róisín wróciła późno, słyszał, jak ostrożnie stawiała kroki, by go nie obudzić. Szła wyprostowana, bardziej pewna siebie, zdeterminowana, z konkretnym planem w głowie. Nie potrafił jednak rozszyfrować skąd ta nagła zmiana i jaki cel mogła sobie obrać. Nie drgnął, dopóki skrzypienie desek nie ustało i dziewczyna nie ułożyła się na swoim posłaniu. Cieszył się, że nie czeka go kolejna konfrontacja i że nie dane mu było zobaczyć jej minę, gdy dostrzegła dziurę. Zamknął oczy i w końcu zasnął, z pytaniem cisnącym się na usta.
Czy faktycznie miłość znaczy, że nigdy nie musisz mówić „przepraszam”?*****
*Ojciec chrzestny
**Zabawna dziewczyna
***Taksówkarz
****Apollo 13
*****Love Story